pusto w lodówce, w rogu drzwi wciśnięty zeschły kawałek parmezanu, uwiędły czosnek samotnie tkwi w szufladzie na warzywa, porządki w makaronach, pełno otwartych paczek, biorę kokardy. Umyte ostatnimi deszczami zioła (bazylia, oregano, tymianek, szałwia) bezlitośnie trę w moździerzu z oliwą i pociachanym czosnkiem. Ot, domowe pesto ziołowe, trochę soli i pieprzu, w wersji de luxe z orzechami pinii, ale nie dziś. Usypuję kopczyk z sera. Zajęcie na czas gotowania kokard. W strefie kulinarnego lenia, głodu, niechęci pichcenia – bezcenne.